Międzynarodowy Motocyklowy Rajd Katyński zatacza krąg docierając w pierwszej kolejności do miejsc związanych ze Zbrodnią Katyńską.
Trasę wyznaczają Kuropaty pod Mińskiem (Białoruś) – związane z wykonaniem decyzji z 5 marca 1940 roku wobec trzymanych w więzieniach tzw. Zachodniej Białorusi, czyli terenów Rzeczypospolitej Polskiej bezprawnie przyłączonych po 17 września 1939 roku do Białoruskiej Socjalistycznej Republiki Sowieckiej; Las Katyński pod Smoleńskiem (Rosja) – miejsce ukrycia zamordowanych jeńców z obozu specjalnego w Kozielsku; Miednoje pod Twerem, wówczas Kalinin (Rosja) – miejsce ukrycia ciał więźniów obozu specjalnego w Ostaszkowie; Piatichatki pod Charkowem (Ukraina) – miejsce ukrycia zamordowanych jeńców z obozu specjalnego w Starobielsku; Bykownia pod Kijowem (Ukraina) – jedno z miejsc ukrycia ciał zamordowanych więźniów więzień tzw. Zachodniej Ukrainy (znajdujących się na tzw. liście ukraińskiej), czyli terenach Rzeczypospolitej Polskiej bezprawnie przyłączonych po 17 września 1939 roku do Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Sowieckiej. Motocykliści docierają również rokrocznie do miejsca, w którym zapadały decyzje – Moskwy.
Rajd jest jednocześnie wyprawą na Kresy Rzeczypospolitej, stąd na trasie Wilno, Lwów, Żytomierz, Bar, Kamieniec Podolski, Chocim oraz liczne inne miejscowości – miejsca związane z historią Polski. Motocykliści odwiedzają tam naszych Rodaków, groby żołnierskie, polskie szkoły. Dzień dzisiejszy łączy się z przeszłością. Nasi Przyjaciele, których historia pozostawiła na Ojcowiźnie przesuwając granice Ojczyzny - Polski czekają na nas z utęsknieniem, nie wyobrażając sobie, że moglibyśmy Ich nie odwiedzić. To ogromne i jakże ważne zobowiązanie!
Międzynarodowy Motocyklowy Rajd Katyński jest ważnym nośnikiem Pamięci. Kilka motocykli jadących razem zwraca na ogół uwagę. Jak zatem oceniać i opisywać wrażenie z przejazdu kilkudziesięciu maszyn. Rozciągniętych na drodze na kilka kilometrów. Z biało-czerwonymi chorągiewkami. Z przesłaniem Kocham Polskę. I Ty ją kochaj. To nie tylko informacja – to „bomba medialna” o Zbrodni Katyńskiej – na trasie rajdu: w Polsce, Rosji, na Białorusi i Ukrainie. Po kilkunastu latach na trasie „wszyscy już wiedzą” o Zbrodni Katyńskiej, a zrozumienie, pomoc i życzliwość spotykanych w drodze Białorusinów, Rosjan i Ukraińców budzi bardzo ciepłe uczucia, pomagając przełamywać funkcjonujące stereotypy. Tutaj należy podkreślić, że rajdowcy nie spotkali się dotąd z jakimikolwiek aktami przemocy – zdarzają się różnice zdań, czy ocen (zwłaszcza sowieckiej przeszłości), ale nie prowadzą one do „wrogich” zachowań. Szczególne uznanie budzi postawa miejscowych motocyklistów – „bajkerów” białoruskich, rosyjskich, czy ukraińskich. Służą bezinteresowną pomocą, wspierają serwisowo, w każdej chwili można na nich liczyć. I, co ważne, włączają się w upamiętnianie ofiar Zbrodni Katyńskiej i wszystkich innych sowieckich.
Mówiąc o przyjęciu motocyklistów przez mieszkańców terenów, przez które przebiega Rajd, nie sposób nie wspomnieć o jeszcze jednym aspekcie. Uczestnicy słyszą często pewną zazdrość przyjaciół na Wschodzie – „bo wy możecie jeździć na groby swoich przodków zamordowanych przez komunistów, i wiecie GDZIE jechać”. Spotykani na trasie ludzie, z racji powszechności represji w Związku Sowieckim dotknięci nimi mniej lub bardziej bezpośrednio rodzinnie, na ogół wiedzą jedynie o tym, że ich najbliżsi byli represjonowani, zaginęli bądź zostali zamordowani, lecz nie wiedzą, gdzie szukać ich mogił. Pamięć niesiona przez rajdowców, znajomość, i przywiązywania do tego dużej wagi, miejsc grobów ofiar i historii zbrodni, łączy ponad narodami.
Uczestnicy Międzynarodowego Motocyklowego Rajdu Katyńskiego odwiedzają nie tylko miejsca związane z polską pamięcią. Z jednej strony, w każdym z memoriałów związanych ze Zbrodnią Katyńską byli mordowani i ukrywani w ziemi mieszkańcy okolicznych ziem, z drugiej, motocykliści upamiętniają wszystkich zamordowanych przez sowietów i nazistów w miejscach, do których docierają. W Lesie Katyńskim, Miednoje, Piatichatkach/Charkowie, Bykowni i Kuropatach składają kwiaty, zapalają znicze i modlą się zarówno w intencji zamordowanych obywateli polskich, jak i „tutejszych”. I przywiązują do tego ogromną wagę.
W celu podkreślenia, że Pamięć nie powinna dzielić, ale łączyć, na motocyklach wywieszane są dwie flagi – polska i kraju, przez który Rajd przejeżdża. Zatem na Ukrainie na motocyklach powiewa biało-czerwona i żółto-niebieska, zaś w Rosji biało-czerwona i biało-niebiesko-czerwona. W Mszach Św. Odprawianych w każdym z miejsc „katyńskich” uczestniczą obok Polaków, Rosjanie, Ukraińcy, Białorusini i przedstawiciele innych narodów zamieszkujących były Związek Sowiecki, obok katolików – ewangelicy, greko-katolicy i prawosławni, młodzi i starzy. Wspólne doświadczenie i Pamięć łączą ponad narodami i religią. W Piatichatkach pod Charkowem uroczystości przybierają wręcz charakter oficjalno państwowy. W upamiętnieniu uczestniczą najwyżsi przedstawiciele władz lokalnych reprezentujący administrację państwową, miasto i duchowni wszystkich wyznań, których kościoły możemy w Charkowie spotkać. Wspólna modlitwa, złożenie kwiatów i zapalenie zniczy, a przede wszystkim spotkanie i rozmowa, są ważnym impulsem ku pojednaniu.
Motocykliści – uczestnicy Rajdu Katyńskiego – po powrocie do domów odwiedzają szkoły, uczelnie, parafie, dzieląc się swoimi wrażeniami, ale przede wszystkim mówiąc o Zbrodni Katyńskiej. Wyróżniają się specjalnymi kamizelkami motocyklowymi z logiem Rajdu i przesłaniem. Obecni podczas różnych uroczystości przyciągają uwagę – następstwem tego są rozmowy i informowanie o Zbrodni Katyńskiej, o Kresach, Polakach tam pozostałych, spotkaniach z Rosjanami, Białorusinami, Ukraińcami oraz doświadczeniu konfrontacji pamięci.
Należy podkreślić, że „międzynarodowość” Rajdu nie jest jedynie deklaratywna. Uczestniczą w nim motocykliści z Polski, Stanów Zjednoczonych, Kanady, Australii, Niemiec, Francji i innych krajów europejskich. Dołączają się „bajkerzy” z Litwy, Białorusi, Rosji i Ukrainy. Jeżdżą nie tylko Polacy, m.in. jedną z uczestniczek była Kanadyjka, nota bene dyplomatka. Trzeba tutaj dopowiedzieć, że za kierownicami motocykli zasiadają i mężczyźni, i kobiety.
Najwięcej razy w Rajdzie uczestniczył śp. Wiktor Węgrzyn, dziesięciokrotnie śp. Grzegorz Ficoń - kucharz rajdowy, również pięciokrotnie już jechała motocyklistka Katarzyna Wróblewska, przy czym w swoim pierwszym rajdzie nie tylko jechała w damskiej osadzie ze swoją siostrą jako pasażerem, ale ich motocykl był najcięższy w stawce…
DLACZEGO TAM JEDZIEMY ?
Przy okazji zakupów w jakimś sklepie z akcesoriami motocyklowymi, dostałem zaproszenie do udziału w motocyklowym rajdzie po rubieżach dawnej Rzeczypospolitej, a organizowanym przez nieznane mi wówczas Stowarzyszenie „Międzynarodowy Motocyklowy Rajd Katyński”. Niebawem poznałem szefa i założyciela Stowarzyszenia, pana Wiktora Węgrzyna. Tak zaczęła się moja, trwająca od 2002 roku, przygoda ze wschodnimi kresami Polski, z ich mieszkańcami, historią i kulturą.
Motocyklistą trzeba się urodzić. Często widzi się dzieci, niezależnie od płci i wieku, z jakim zainteresowaniem i patosem reagują na motocykl. Oczy błyszczą, z buzi wydobywa się charakterystyczny warkot, a prawa ręka zaciśnięta na wirtualnej manetce „dodaje gazu”.
W taki sposób Wiktor reagował na widok motocykla, NSU 500 z 1935 roku. Musiał zrobić na nim naprawdę wielkie wrażenie, skoro do dziś pamięta model i rok produkcji przedmiotu swego uwielbienia. Wiktor miał trzynaście lat, a przedmiotem uwielbienia właściciela tego cuda, była siostra Wiktora. Niebawem musiało dojść do „samowolnego użycia obcego pojazdu w celu odbycia przejażdżki”. Czyn ten nawet dzisiaj nie nosi znamion szczególnie groźnego przestępstwa i organy ścigania zwykle odstępują od wymierzenia kary. W tym przypadku „organ ścigania” również musiał odstąpić od wymierzenia kary, kierując się nepotyzmem i troską o przychylność brata swojej wybranki.
Później był już własny skuter, Peugeot 150. To było coś. Mając ten pojazd, można było mieć wszystko. W każdym razie wszystko, o czym marzy dwudziestoletni chłopak. Oprócz tego, był na tamte czasy wygodnym pojazdem turystycznym. Bo turystyka dla Wiktora, to pasja życia.
Amerykę zwiedzał jeżdżąc dużym, turystycznym samochodem, na pokładzie którego był zawsze mały motocykl dla zwiedzania turystycznych zakamarków i pokonywania bezdroży.
Niepokorna dusza; nie potrafił nigdy godzić się z podłością, co w połączeniu wybujałym temperamentem stanowiło silną mieszankę wybuchową. Stąd problemy z milicjantami, ormowcami i innymi stróżami bezprawia.
Wyjazd i pobyt w Ameryce uwolniły go wprawdzie od stróżów zakłamanego systemu, ale jednocześnie przybliżyły ogrom świństw i zbrodni popełnionych przez komunistyczny system totalitarny i jago gorliwych pachołków. Szczególne wrażenie zrobiła na nim, owiana tajemnicą w PRL-u, straszliwa zbrodnia katyńska. Wiktor, w przeciwieństwie do reżimowych półgłówków, już w Polsce – jak każdy z nas zresztą – wiedział o tej straszliwej zbrodni, ale dopiero w Ameryce mógł bez żadnych obaw i przykrych następstw zapoznawać się z materiałami i dyskutować w gronie przyjaciół o sposobach przybliżenia całemu światu podłości ludzi, mieniących się przywódcami polskiego narodu, w rzeczywistości pozostających na żołdzie i w służbie obcych państw.
Wrócił do Polski, tak szybko jak to było możliwe, a możliwe było dopiero po 1989 roku. Jeszcze wtedy, ludzie na słowo Katyń ściszali głosy i starali się unikać rozmowy. Ubecja wtedy była jeszcze silna i miała zakodowane, że za Katyń trzeba bić. Oczywiście bić tych którzy domagali się prawdy. Prawdy nie bał się ksiądz prałat Zdzisław Peszkowski, Szczęśliwie ocalały więzień obozu w Starobielsku, nasz patron i opiekun duchowy. Już 1 listopada 2000 roku wspólnie, z okazji Święta Zmarłych, zorganizowali wyjazd do katyńskich dołów śmierci.
W polskiej parafii w Smoleńsku na herbatce u miejscowego proboszcza, księdza Jacka Kucznika, Wiktor obiecał, że będą przyjeżdżać tutaj polscy motocykliści. Będą przyjeżdżać rok rocznie, aby oddać hołd pomordowanym bohaterskim Synom swojej Ojczyzny. Ksiądz Jacek przestraszył się trochę. Wiktor nie.
W 2001 roku zorganizował Pierwszy Międzynarodowy Motocyklowy Rajd Katyński. Później były następne. Ostatnie dwa zgromadziły ponad stu motocyklistow. Równolegle odbywają się rajdy Ojców Naszych Starym Szlakiem po Kresach Wschodnich dawnej Rzeczypospolitej. Wiktor uczestniczył w każdym z nich osobiście.
W jednym nie mógł. Trzeci rajd katyński przeleżał na szpitalnym łożu boleści, po ciężkim wypadku motocyklowym. Było ciężko, ale wylizał się. W podzięce za opiekę Opatrzności Bożej i oddanie się Jej na przyszłość, Wiktor zorganizował w następnym roku zlot gwiaździsty „ Rozpoczęcie Sezonu motocyklowego Jasna Góra”. Była nas garstka. Wszyscy zmieściliśmy się w prezbiterium świątyni Matki Boskiej Częstochowskiej. W 2007 roku Pani Jasnogórska zaprosiła na zlot ponad 12 tysięcy motocyklistów, w następnym ponad piętnaście. Następne lata przekraczały liczbę kilkudziesięciu tysięcy a ostatni rok stanowił rekord, aby przekroczyć liczbę ponad pięćdziesięciu tysięcy uczestników. Stawili się wszyscy pionierzy tej szlachetnej idei.
Co jeszcze wymyśli Wiktor – nie wiem – ale wiem na pewno będzie to związane z pamięcią o naszej przeszłości, z chęcią niesienia pomocy wszystkim potrzebującym mieszkańcom Kresów niezależnie od ich narodowości i przekonań. Będzie związane z oddawaniem hołdu bohaterom i współczuciu ofiarom. Ze smutkiem i radością. Z nostalgią i nadzieją.
Nie zawsze zgadzamy się z Wiktorem. Nie zgadzamy się również między sobą. Cóż zarówno on, jak i cała reszta, to przecież motocykliści z krwi i kości ze swoimi nie zawsze łatwymi charakterkami. Nie jesteśmy święci. Kiedy jakaś plugawa gazeta napisała coś złośliwego o zainteresowaniu płci pięknej (naprawdę pięknej – kto tam był ten wie) nami i naszymi przejażdżkami z miejscowymi krasawicami na tylnych siedzeniach motocykli, Wiktor skomentował to z uśmiechem: „no cóż przecież napisali prawdę o naszym powodzeniu u kobiet i jest się z czego cieszyć”. Nic dodać, nic ująć. Cały Wiktor.
Bo Rajd Katyński to nostalgiczna podróż, nie mająca nic wspólnego z polityką, to podróż „ojców naszych starym szlakiem”, bo „ojczyzna to ziemia i groby”. Niektórzy dystansują się od naszych potrzeb obcowania z historią, wręcz zarzucają nam konfliktowanie społeczności, czy próbę zmieniania aktualnego ładu politycznego. Nic bardziej błędnego. Jeśli już kogoś drażnią lub niepokoją nasze rajdy, to na pewno nie Rosjan, Ukraińców, Litwinów, czy Białorusinów, tylko Sowietów odpowiedzialnych za zbrodnie i pogromy. Bo jest różnica między Rosjaninem a Sowietem, tak jak jest różnica między Polakiem i Pełniącym Obowiązki Polaka, z której nie wszyscy zdajemy sobie sprawę.
Odwiedzanie nekropolii, szczególnie tych zapomnianych i zaniedbanych to cecha i obowiązek ludzi. Bydlęta nie mają takich potrzeb. Również cechą odróżniającą nas od zwierząt jest potrzeba odnajdowania własnych korzeni, poznawania historii i zrozumienia zjawisk mających wpływ na dzisiejszą rzeczywistość.
Rajd Katyński to jazda na motocyklach szlakiem polskiego wojska, odwiedzanie miejsc chwały i klęski naszego oręża. Rajd Katyński to także spotkania z ludźmi, potomkami mieszkańców Rzeczypospolitej Obojga Narodów, mających świadomość o jej potędze i bardzo często utożsamiających się z przynależnością do niej, niezależnie od nacji i stanu.
Ale Rajd Katyński to przede wszystkim demonstracja i unaocznienie starcia cywilizacji z barbarzyństwem. To demonstracja potępiająca totalitaryzm; ten okrutny niemiecki z wydumaną wyższością rasy zezwierzęconych morderców, jak i ten bezmyślny sowiecki szukający wiecznie wyimaginowanych wrogów nieludzkiego systemu.
Dla Niemców, wrogami byli ludzie spoza tak zwanej rasy nordyckiej, dla sowieckich komunistów, wrogiem był każdy człowiek niezależnie od pochodzenia, poglądów politycznych, czy przynależności narodowej. Rosjanie i inne narodowości wchodzące w skład Związku Radzieckiego, w tym Ukraińcy i Białorusini, stanowili największą grupę ofiar komunizmu.
Obietnicami lepszego życia a najczęściej siłą wcielani w szeregi armii i partii, po czasie stawali się jej ofiarami. Jak każda rewolucja, ta również zaczęła pożerać własne dzieci.
Młodzi, rosyjscy poborowi z końca lat trzydziestych ubiegłego wieku, otumaniani przez politruków, głównie pochodzenia żydowskiego, cierpieli na rozdwojenie jaźni. Z jednej strony wbijano im do głowy konieczność obrony przed zbrodniczym faszyzmem, by zaraz później tłumaczyć dobrodziejstwa wynikające z paktu Ribentropp – Mołotow.
Mówiono im o walce o pokój, jednocześnie wysyłając ich na wojnę z Polską, jako sojuszników niemieckiego na nią najeźdźcy. Przekonywano o niezwyciężonej Czerwonej Armii, by w wywołanej przez nią wojnie z Finlandią przekonać się, jaka jest słaba i zdemoralizowana. Czyniono z nich morderców, nie przestrzegających żadnych konwencji, którzy po czasie stawali się ofiarami bezprawnych wyroków śmierci albo deportacji do karnych oddziałów, lub obozów pracy. Jeszcze zanim wyruszyli na front, wielu umierało wskutek chorób, niedożywienia, zatruć pokarmowych, braku ubrań a niekiedy nawet kwater, nie wspominając o podstawowych przybytkach sanitarnych.
Żołnierze w koszarach wojskowych mieli niejednokrotnie gorsze warunki bytowe niż jeńcy wojenni – ci mieli przynajmniej dach nad głową i ściany uniemożliwiające wprawdzie ucieczkę, ale dające schronienie przed deszczem, wiatrem i mrozem. Żywili również nadzieję, że jako jeńcy, powrócą kiedyś do domów; tracili ją dopiero nad dołem wypełnionym ciałami pomordowanych wcześniej towarzyszy niedoli.
Młodzi, niewyszkoleni i nieuzbrojeni sowieccy poborowi spodziewali się tylko śmierci. Nic dziwnego że buntowali się. Odgrażali się dowódcom, w szczególności politrukom; drażnili ich, malując swastyki i gwiazdy Dawida na ścianach koszar, dezerterowali. Stalin, umiejętnie wykorzystywał niezadowolenie społeczne, odsuwając od siebie winę za klęski i niepowodzenia. Wywołane nastroje antysemickie powodowały pogromy w kraju i morderstwa w koszarach.
Dziwne, że Stalin, sowiecki przywódca który zgotował swoim obywatelom to piekło, przeważnie był poza zasięgiem ich gniewu. Strach, czy uwielbienie? A może z braku innych możliwości trzeba było w coś wierzyć, aby ta beznadzieja była chociaż trochę mniej uciążliwa.
Jedziemy tam na swoich motocyklach aby pamiętać o nich, młodych rekrutach, wyrwanych niekiedy azjatyckich gorących stepów i rzuconych bez przygotowania wojennego w śniegi północy.
Przede wszystkim jedziemy, aby oddać hołd Polakom; i tym pomordowanym w barbarzyński sposób za to tylko ze byli Polakami, i tym którzy zostali tam ulegając chorobom, mrozom i ciężkiej pracy, zagłodzonym na śmierć w zesłańczych obozach i tym którzy ginęli w walce jako żołnierze, idąc - kiedy wreszcie im pozwolono - bić się o wolność ukochanej Ojczyzny.
Pamiętamy o naszych rodakach pomordowanych rękoma sąsiadów, w jakiejś ślepej nienawiści inspirowanej zdaje się, przez samego diabła. A może raczej przez dwóch diabłów, którzy prześcigali się w pomysłach nad wymordowaniem jak największej ilości ludzi, biorąc sobie za cel przede wszystkim oficerów, duchowieństwo i ludzi nauki. Doskonale wiedzieli że w nich tkwi najwyższa świadomość narodowa, poczucie ładu i sprawiedliwości.
Jedziemy tam jako motocykliści, nie zważając na pogodę, stan dróg i warunki bytowe. Są wśród nas wytrawni podróżnicy i całkiem surowi nowicjusze. Mamy znakomicie przystosowane do długich wypraw, wygodne maszyny, ale również małe, świetnie radzące sobie i podziwiane – jak, zresztą również ich właściciele - różne „wynalazki”. Podobno najmniejszym motocyklem, który przejechał trasę katyńską, była „siedemdziesiątka piątka”. Sam byłem w grupie w której podróżował młody kolega na wietrochodzie 175 ccm. Wszystko mu się psuło po drodze; amortyzatory, światła, a na koniec hamulce, ale na lawetę ni dał się zapakować; wrócił o własnych siłach.
Jeżdżą z nami motocykliści zrzeszeni na co dzień w różnych klubach, a także nie zrzeszeni. Można wśród nas spotkać harleyowców z całego świata, dziewczyny z klubu Amazons, przedstawicieli polonijnego Sokoła z Chicago. Jeżdżą z nami koledzy z Niemiec i Białorusi, mamy znajomych we Włoszech, a nawet na Filipinach. Spotkać można wśród nas profesorów, księży, artystów, policjantów i biznesmenów. Nie jesteśmy święci. Mamy swoje wady i przywary.
Jak w każdej grupie, zdarzają się nieporozumienia i wyskoki nie zawsze licujące z powagą sytuacji. No cóż, w końcu jesteśmy motocyklistami; każdy z nas to paliwoda – jakby powiedział poeta – szybciej czyni niż myśli. Dziwne, że niektóre nasze zachowania objawiają się wyłącznie w okolicznościach związanych motocyklem. Na co dzień jesteśmy zwykłymi, sympatycznymi przyjaciółmi, którzy natychmiast odpowiadają na hasło wspólnej eskapady.
Nagrodą za nasz trud i niewygody jakich doznajemy podczas wyjazdów na wschód jest poczucie spełnienia zwykłego, ludzkiego obowiązku pamiętania o bohaterskich rodakach, oraz wypracowane serdeczne relacje z miejscową społecznością i nowe znajomości. Przełamywanie niechęci wydaje się proste, jeśli zainteresowanych łączy prawda i wspólna pasja. Dlatego najwięcej zrozumienia i przyjaźni doznajemy od tamtejszych motocyklistów.
Zawsze możemy liczyć na ich pomoc.
Aby nie ograniczać się tylko do jednego kierunku i jednego tematu związanego z obecnością Polaków w zawirowaniach wojennych i ich wpływie na kształt dzisiejszego obrazu świata, nasze podróże zaczęły wybiegać poza trasy Rajdu Katyńskiego. Wyprawy wiosenne „Ojców naszych starym szlakiem” , to tradycyjne już spotkania z mieszkańcami kresów Rzeczypospolitej Obojga narodów.
Musimy pamiętać że dawna Rzeczypospolita to zlepek narodowości żyjących we wspólnej ojczyźnie, to sąsiedzi o innej niekiedy kulturze, wyznający różne religie, kultywujący odmienne obyczaje. Ale zawsze sąsiedzi - mimo trudności z asymilacją i pielęgnujący swoją tożsamości narodowej - potrafili ze sobą współżyć i współpracować. Myliłby się ktoś, że nie było zgrzytów i waśni. Były, dokładnie tak samo jak dzisiaj.
Czasami trudno jednoznacznie wskazać czyjąś narodowość, tym bardziej, że sam - mówiąc nieładnie - obiekt nie przykładał do tego problemu zbyt wielkiej wagi.
Adam Mickiewicz, urodził się we wsi Zaosie, w Ziemi Nowogródzkiej, na Białorusi, będąc obywatelem Rzeczypospolitej Obojga Narodów, czuł się Litwinem, dając temu wyraz w swoich wielkich dziełach. Zresztą, Litwini, tak samo jak Polacy uważają go za swego wieszcza narodowego.
Emilia Broel-Plater, litewska hrabianka, bohaterka Powstania Listopadowego walczyła z rosyjskim zaborcą o wolność Rzeczypospolitej Obojga Narodów i nie wiem czy bardziej czuła się Litwinką, czy Polką. W każdym razie moje kuzynki, których była pra pra ciotką czują się Szwedkami polskiej narodowości.
Rozterki Juliusza Słowackiego, ucznia słynnego z tradycji patriotycznych Liceum Krzemienieckiego, kiedy jego matka Salomea, wychodziła za mąż za carskiego urzędnika, przyjaźniącego się z okrutnym Nowosilcowem, pana Becu są wyrazem buntu i niechęci przyszłego wieszcza, wobec zaborcy.
Czy Bohdan Chmielnicki zdawał sobie sprawę że jego, skądinąd, szlachetne działania niepodległościowe, wepchną na całe wieki Ukrainę w ręce rosyjskiego imperializmu.
Działania zbrojne króla Jana III Sobieskiego i jego zabiegi dyplomatyczne, przywracają na krótko sen o potędze Rzeczypospolitej. Jednakowoż, Wiktoria Wiedeńska, choć przysparzająca blasku i chwały, chyba nie do końca była wykorzystana, skoro niespełna sto lat później Austria, wspólnie z nowymi sojusznikami, Rosją i Prusami, przystąpiła do programu wymazywania Rzeczypospolitej z mapy Europy.
Śmierć księcia Józefa Poniatowskiego w nurtach Elstery, podczas Bitwy Narodów pod Lipskiem, uczyniła zeń bohatera narodowego, ale czy warto było bić się u boku Napoleona o nie swoją sprawę, czego niechlubnym przykładem jest paradoksalny udział Polaków w pacyfikacji powstania narodowowyzwoleńczego na Haiti.
Po upadku Mantui, dla uzyskania lepszych warunków kapitulacji, Francuzi wydali Austriakom wszystkich polskich sprzymierzeńców, chociaż zdawali sobie sprawę, że jako dezerterów z armii austriackiej, czeka ich niechybna śmierć. To już nie zdrada, to świństwo. Zresztą nie pierwszy i nie ostatni raz.
A zmuszanie Polaków do bratobójczych walk pod Ulm, pod Austerlitz, pod Lipskiem, , w bitwach pierwszej wojny światowej, to przecież nic innego jak działania mające na celu niszczenie polskiego narodu, w pełnym tego słowa znaczeniu.
W wąwozie Samosiera, Kozietulski na czele swojej, być może nie zawsze stanowiącej wzór cnót kompanii, dokonał szarży otwierającej Napoleonowi drogę na Madryt, by czyn ten, Francuzi określili pogardliwie „kozietulszczyzną”, przypisując głównie sobie związane z tym zwycięstwem zasługi.
Bitwa pod Lenino, rocznicę której obchodzono w czasach komuny jako Dzień Ludowego wojska Polskiego, w rzeczywistości była wielką rzezią żołnierzy, nazywaną przez niektórych małym Katyniem. Nieprzygotowana, pozbawiona wsparcia artyleryjskiego, 12,5-tysięczna I Dywizja im. Tadeusza Kościuszki dowodzona przez Zygmunta Berlinga, straciła 3000 żołnierzy. Prawie jedną czwartą.
Tajemnicza śmierć gen. Władysława Sikorskiego na Gibraltarze, każe zastanawiać się czy był to przypadek, czy czyjeś rozmyślne działanie. Nieustępliwość generała w wielu kwestiach, była przeszkodą w porozumieniach między aliantami. Po jego śmierci nastąpiła powolna marginalizacja Polski na scenie teatru wojennego.
Jest mało miejsc w Europie gdzie Polacy nie zaznaczyli by swojej obecności podczas drugiej wojny światowej. Londyn, Narwik, Tobruk, Dunkierka, Monte Ciasno, Berlin, że wymienię tylko niektóre.
Zabrakło nas tylko w Jałcie.
To właśnie Rajd Katyński ukierunkował nasze podróże. Wskazał nam cele, uzmysławiając zarazem jak one są ważne, nie tylko dla nas, ale również dla społeczności miejscowych. Dla naszych sąsiadów; Rosjan, Niemców, Litwinów, Białorusinów, Ukraińców, ale również dla Francuzów, Włochów, Hiszpanów, Portugalczyków, Austriaków, wszystkich, których spotykamy na trasie.
Jesteśmy ambasadorami polskości, naszej historii i kultury. Z dumą nosimy nasze barwy narodowe. Chętnie opowiadamy o Polsce, zachęcamy do odwiedzin, nawiązujemy przyjaźnie.
Martwią nas i denerwują przypadki brania nas za Rosjan. Niestety, zabory i żelazna kurtyna zrobiły swoje. Może wydawać się to śmieszne i nieprawdopodobne, ale przecież dla wielu
Kazachstan, Ukraina, Białoruś, a nawet Litwa to nic innego jak Rosja. Sytuacja w kraju Basków i w Irlandii najlepiej świadczy o silnej potrzebie obrony tożsamości narodowej.
Śmieszą nas rodacy ukrywający swoją tożsamość. Szczególnie podczas pobytu na Zachodzie, lub w ciepłych, egzotycznych kurortach. Nie ma się czego wstydzić, przecież nie każdy Polak był komunistą, a jeśli nawet to była ich garstka i przecież nie mają tego napisanego na czole.
Idea tożsamości narodowej kształtuje nasze postawy, wyzwala w nas dumę i pewność siebie,
pozwala czuć się wolnym i nieskrępowanym. Tylko szczere przyjaźnie partnerskie pozbawione ksenofobii i nacjonalistycznej buty, są wielkie i trwałe.
Często słyszymy, że czynimy więcej niż niektórzy politycy i dyplomaci. Najlepsze jest to, że słyszymy to bardzo często od naszych polityków i dyplomatów. Takie porównania zobowiązują. Dlatego staramy się godnie reprezentować nasz kraj, jak na prawdziwych dyplomatów przystało.
I to jest właśnie odpowiedź na pytanie, dlaczego tam jeździmy.
tekst: Zenon Narojek